niedziela, 15 września 2013

"Star crossed" część II


STAR CROSSED
CZĘŚĆ II

 

Historia ta rozegrała się w Londynie ponad sto lat temu. To, co się wydarzyło w grudniu 1903 roku na zawsze odmieniło losy niektórych osób. W tłumie ludzi współczesności na pewno znalazłby się ktoś, kto powiedziałby, że to wszystko tylko dla sztuki, ale czy aby na pewno ma rację? Malarze, którzy postawili zwykłą dziewczynę w dość niemoralnej sytuacji dla swojego dzieła… Jak to brzmi? Dość frywolnie i prowokacyjnie, biorąc pod uwagę te realia wczesnych lat XX wieku. To błędne rozumowanie, bowiem ich sytuacja miała zupełnie inne, o wiele głębsze podłoże, niż ludziom mogłoby się wydawać. Nie było to jedynie głupie przeżycie, otwierające przed zwykłymi śmiertelnikami świat nurtu, zwanego secesją. Nie chodziło jedynie o dzieło, jakie stanowiło najpiękniejszą pamiątkę po działalności wielkich artystów. Oni mieli zupełnie inną wizję wszechświata – gdy losy ludzi się krzyżują, wtedy następuje coś, co ich odmienia. Oni to dostrzegli.

Ich dwoje i ona.

Star crossed – to właśnie na kartach ich historii spoczywa ta opowieść. I wciąż będzie. Nigdy nie umrze.

 

*           *          *

 

Dwie zakapturzone postacie podążały uliczkami Londynu. Zamiast śniegu padał deszcz, co sprawiało, że każdemu odechciewało się żyć. Ich płaszcze smętnie wlokły się po błocie, a buty głucho kroczyły, rozchlapując przy okazji uliczną breję na wszystkie strony. Nie oglądali się za siebie ani też nie patrzyli prosto. Szli przygarbieni i jakby nieobecni. Po jakimś czasie niespodziewanie weszli na schody prowadzące do jednego z zapuszczonych i wydających się ziać pustką sklepów, znikając w jego wnętrzu.

Na pierwszy rzut oka wydawało się być ono opuszczone. Ale to tylko pozory. Co prawda, było tu sporo kurzu i gdzie niegdzie walały się jakieś stare rupiecie, lecz poza tym, było tu całkiem przytulnie. Na półkach, które ciągnęły się od podłogi aż do sufitu ustawione były najrozmaitsze puszki, fiolki i przybory, z których każda miała nalepkę z własnoręcznie wypisaną nazwą, zastosowaniem i innymi tego typu rzeczami. Natomiast na zakurzonej i zdecydowanie zniszczonej przez czas ladzie spał młody chłopak.

– Sai, to my. – rzekł jeden z przybyszów, zdejmując z głowy kaptur.

Okazał się on być wysokim, smukłym mężczyzną o kruczoczarnych włosach i dwóch czarnych dziurach zamiast oczu. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie zniecierpliwienia. Przewrócił oczami i podszedł do lady, pukając w nią donośnie.

– Sai, do cholery! – wrzasnął drugi z przybyłych, który w miedzy czasie zdążył pozbyć się swojego okrycia i energicznie podbiec do mężczyzn. Śpiący chłopak otworzył swoje powieki i spojrzał po nich z wyrzutem.

– Czego chcecie? – warknął ospale i poniósł się z niezadowoleniem. Jego hebanowe włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż zazwyczaj.

– Tego, co zawsze. Daj nam farby, ty niedouczony ścierwojadzie! – burknął poirytowany brunet. Chłopak za kontuarem przewrócił leniwie swoimi oczętami, ignorując kompletnie narastający gniew swoich klientów. Przecież byli jego stałymi nabywcami nowych artykułów malarskich, to właśnie oni odwiedzali jego sklepik najczęściej i czego się spodziewają? Ludzie się przecież ot tak się nie zmieniają, co to, to nie.

– Nowa obelga, słyszę… – mruknął Sai, przeczesując bladymi dłońmi rozczochrane kosmyki swych kruczych włosów.

– Nie prowokuj mnie – odpowiedział bezlitosnym głosem czarnooki.

– Dobrze, dobrze. Już – załagodził sytuację młody sprzedawca. – Jakich tym razem kolorków nasi wielcy artyści potrzebują?

Tym razem do lady podszedł drugi klient owego sklepu, wierny towarzysz zdenerwowanego zachowaniem Saia bruneta. Okazał się być nim młody mężczyzna o wielkich, lazurowych oczętach, które spokojnie lustrowały otaczającego go środowisko. W jego roześmianych tęczówkach tlił się optymizm, którym był w stanie zarazić każdego – nawet w tak ponury dzień. Jego wygląd także charakteryzował się krzaczastymi, blond włosami – wiecznie rozczochranymi, na których panował ten wszystkim znany artystyczny nieład.

O ironio, tak się stało, że jasnowłosy właśnie był artystą! Brunet także. Obaj byli pasjonatami malarstwa i nic nie mogło ich zniechęcić do tego zajęcia. Nic. Nie było na ziemi takiej siły, która mogłaby wyrwać z ich dłoni drewniane pędzle, puste, wyblakłe płótna oraz marzenia o wielkiej sławie i karierze.

– Ecru… to na pewno, nie? – zaczął blondyn, a gdy uzyskał potwierdzenie od czarnookiego, dodał – Może coś jak głębia oceanu? Masz coś takiego?

– Czyżby chodziło ci o granatowy? – zachichotał Sai.

– Mniej więcej.

– Dobrze, coś jeszcze? – zapytał, idąc pod regał z farbami.

– Może jakiś ciemniejszy odcień brązu? – zaproponował brunet, siadając na ladzie.

– Taki żeś mądry, tak? Taki żeś mądry?! A po cholerę nam brązowy?! Zapomniałeś, że nie posiadamy w ogóle pieniędzy, nawet najnędzniejszej, najdrobniejszej monety? – wybuchnął ten mniej rozgarnięty.

– Jak to nie? A Hyuga? – zdziwił się brunet.

– Słucham, czyżbyście mówili o nas? – usłyszeli rozbawiony głos tuż przy drzwiach. Wszyscy, jak na zawołanie odwrócili głowy w stronę drzwi. Do sklepiku właśnie wkroczyła para. I to wcale nie taka pospolita.

On – w cylindrze i czarnym, matowym płaszczu. Z drogą, drewnianą laską w dłoni, ozdobioną metalową głowicą u góry. Spod płaszcza przebłyskiwała brunatna marynarka, wykonana z kosztownego, aksamitnego materiału, tego samego, co spodnie. Dość wysoki i dobrze zbudowany, ukłonił się sprzedawcy oraz dwóm artystom. Po jego ramionach swobodnie spływały długie kosmyki kasztanowych, prostych włosów. Jego oczy – śnieżnobiałe, cechujące się brakiem źrenic – spoglądały na nich przyjaźnie.

Ona – elegancka szatynka w pięknej, pudrowo-różowej sukni, sięgającej drewnianej terakoty sklepiku malarskiego. Trzymała białookiego zawzięcie za rękę, unosząc kąciki ust ku górze. Jej roześmiana, drobna twarzyczka charakteryzowała się wielkimi, pełnymi życia czekoladowymi oczętami, które zdawały się wypełniać jej towarzysza szczęściem. Jej włosy upięte były w fikuśne, prześmieszne koczki na samej górze głowy. Ludzie patrzyli na jej fryzurę z podziwem oraz zadziwieniem – nie spotykało się na ulicach Londynu wielu takich dam, które zezwalały na wkroczenie kultury wschodu w ich styl.

Brunet, siedzący na ladzie nie wydawał się być zdziwiony ich nagłym przyjściem, w przeciwieństwie do blondyna, którego przybycie Hyugi z brązowowłosą mocno zaskoczyło.

– Dawno się już nie spotkaliśmy, panie Uzumaki… panie Uchiha… – rzekł szatyn, zdejmując swój cylinder.

– Zaprawdę, zbyt dawno – skomentowała jego towarzyszka, śmiejąc się uroczo.

Błękitnooki chłopak wymienił znaczące spojrzenie ze swoim przyjacielem, siedzącym na kontuarze Saia.

– Neji, doprawdy, przyjaźnimy się! – parsknął blondyn. – Nasza znajomość naprawdę trwa już kopę lat, mógłbyś przynajmniej nie zapominać swych dawnych przyjaciół…

– Myślę, że człowiek tak bystry, jak ty, nie byłby w stanie o nas nie pamiętać – odparł spokojnie czarnooki.

– Wybaczcie, Sasuke, Naruto… – odpowiedział zakłopotany Hyuga. – Cóż, to wszystko przez te wielkie zmiany…

Jasnowłosy zdawał się gubić w słowach mężczyzny.

– Sześć miesięcy i już zaznałeś smak wielkich zmian? – spytał, unosząc brew ku górze. – Jak można zmienić swe życie w ciągu półrocza?

Brunet zaśmiał się subtelnie i uśmiechnął się w kierunku pary.

– Coś mówi mej podświadomości oraz intuicji, że owe zmiany mają zdecydowany związek z Tenten… – mruknął Uchiha.

– Mój drogi, intuicję to posiada płeć piękna – rzekł Sai, śmiejąc się.

– O nie, mój przyjaciel zaraz przeistoczy się w swoją wewnętrzną damę! Jak ja będę pracował?! – rozpaczał z teatralną, udawaną dramaturgią Uzumaki. – Czyżby  nie było mi dane zaznać długiego żywota, spędzonego u boku mego przyjaciela-malarza? Dlaczegoż, Boże, tak bardzo mnie karać?! Czyżby karygodne były me starania?!

Brunet spojrzał na artystę spode łba, z zaciętą miną. Jego sine usta wykrzywiły się w prostą niemal linię.

– Doprawdy, po raz pierwszy dochodzą mnie słuchy o tym, iż rzekomo przeistaczam się w niewiastę – odburknął Sasuke. W tonie jego głosu odczuwało się wyraźną irytacje oraz sarkazm.

Mimo to, Naruto nie przejął się zbytnio cynizmem przyjaciela, a wręcz przeciwnie – uśmiechnął się do niego, puszczając jego słowa mimo uszy.

– Doskonale ci wiadomo, że nie chadza w Londynie malarz, który swym ekscentryzmem dorównał ci umiejętnościami oraz siłą imaginacji – powiedział radośnie. – Ale przejdźmy może do spraw Nejiego. Zdaję mi się, czyżby mój drogi przyjaciel miał rację w swych stwierdzeniach?

– Ci artyści… – powiedziała rozmarzona Tenten, nie puszczając dłoni Hyugi. – Waszych dusz nie da się omamić byle kłamstwem.

Białooki objął swą żonę ramieniem.

– Co racją było, racją pozostało – rzekł Neji. – Cóż to były za miesiące… Nie uwierzycie mi zapewne na słowo, gdyż i ja sam w to nie wierzę! Mnie i moją żonę spotkał cud…

Blondyn sprawiał wrażenie mocno zszokowanego. Nie zamierzał nawet kryć swego zdziwienia.

– Wybacz, że ci przerwę… ale ty zostałeś mężem?! Od kiedy? Gdzie? Któż ci na to zezwolił?! Czemuż to my niczego nie wiemy?

Saia i Sasuke rozbawił ten potok niekończących się, pełnych niedowierzenia pytań Uzumakiego.

– Naruto, przyjacielu… – zaczął brunet na kontuarze. Jego poza wciąż pozostawała niezmienna. – To przecież była sprawa dosyć oczywista. Tenten już od samych początków porwała serce naszego panicza z rodu Hyuga…

Uzumaki nie zamierzał jednak się uspokajać. Neji zniweczył jego tok myślenia, zaburzył światopogląd. Dla niego młody spadkobierca linii bocznej tak znanej i szanowanej familii nigdy nie wyglądał na takiego, co by się gonił zawzięcie na pannami. Sądził, że z biegiem czasu przyjdzie taki moment, chwila w jego życiu, kiedy wraz z Sasuke będzie musiał wspomóc swego starszego o rok znajomego w życiu miłosnym. W każdym razie, Naruto nie spodziewał się takiego gwałtownego, szybkiego ruchu ze strony syna Hizashiego.

– Ależ to Neji! Wybacz, mój drogi, ale nie sądziłem, że ktoś taki, jak ty, raczy oddać swe serce komuś innemu… i to płci pięknej – palnął prosto, bez jakiegokolwiek zawahania.

Bezcennym widokiem w tamtym momencie była mina młodego bogacza. Nie zamierzał jednak komentować wypowiedzi blondyna. Tymczasem, jego małżonka zaśmiała się tylko subtelnie, niczym prawdziwa, wychowana dama.

– Naruto… ja to wiem – odparł po chwili Neji. – Ale Tenten odmieniła moją egzystencję, mój byt… Dla osób, które się kocha warto podejmować się próby zmiany na lepsze.

– Cóż, cieszę się, że udało ci się. I to jeszcze w tak młodym wieku… O starość się nie musisz martwić – mruknął Uchiha, uśmiechając się szczerze.

Cała irytacja, jaka wcześniej się w nim znajdowała, znalazła swój upust. Od bruneta biła teraz ciepła aura, przyciągająca i magnetyczna, którą zarażał ludzi, znajdujących się wokół niego.

– Sasuke, mój drogi… Mógłbyś okazać mi tę łaskę i zejść z mojego kontuaru? – zapytał lekko zniecierpliwiony Sai, patrząc na czarnookiego spode łba. – Taki artysta jak ty powinien wiedzieć, jaki mebel służy do siedzenia. Nie jest nim moja lada, wiesz o tym, prawda?

Brunet pokręcił przecząco głową, a nonszalancki, łobuzerski uśmiech nie schodził z jego twarzy. Sprzedawca wywrócił tylko oczami – jak tu przemówił do malarza, który żył we własnym świecie i własnymi regułami? Dla takiego człowieka, który na co dzień obcował ze sztuką, stół prawdopodobnie służył do siedzenia, a sufit zapewne mógłby być podłogą.

Sai poddał się. A niech sobie już siedzi, burknął w myślach.

– To powiedz chociaż, cóż takiego się stało? – zapytał właściciel zapuszczonego sklepiku. – Co daje ci tak wielki powód do świętowania?

– Ja i moja małżonka spodziewamy się dziecka… – odpowiedział przeszczęśliwy Neji.

Kolejna, szokująca dla Naruto wieść.

– Czy tobie zależy na tym, bym ja na atak serca padł przed tobą niczym trup?!

Teraz już wszyscy bez krępacji śmiali się z Uzumakiego. Ale jemu to nie przeszkadzało – on, dusza otaczającego go towarzystwa, miałby się przejąć? Zbyt wielki optymizm od niego bił. Jednym słowem, radosny chłopiec.

– Pogratulowałbyś szczęścia młodej parze! – oburzył się żartobliwie Sasuke.

– Przecież to oczywiste, że im pogratuluję! – odgryzł się Naruto. – Aczkolwiek, bardzo dziwi mnie ten przebieg wydarzeń… ale… skoro Nejiemu szczęście dopisało… to może mnie też coś ciekawego spotka?! O losie, o Boże, podaruj mi talent i sławę malarza, i miłość kobiety, i pięknej duszą i ciałem!

– Doprawdy, chcesz zaznać przygody?

Błękitnooki odwrócił się w stronę Sasuke.

– W życiu potrzebne są barwne doświadczenia – odrzekł blondyn. – Zwłaszcza dla artystów.

Uchiha uśmiechnął się i wywrócił oczami w kierunku przyjaciela. Natychmiast przypomniał sobie, że Sai z przygotowanymi farbami czeka na zapłatę. Naprawdę, cieszył się w duchu, że znał tego chłopaka. Rzadko spotykało się, by nastolatek posiadał tak wielką inicjatywę do tego, by otworzyć własny biznes. A on zrobił to z pasji do malarstwa – kochał sztukę i chciał przy niej trwać, jak prawdziwy pasjonat i artysta. Sasuke podziwiał pracę i zaangażowanie czarnowłosego sprzedawcy. Sam przez całe życie musiał budować wszystko własnymi siłami. Naprawdę, godna poszanowania była praca Saia.

– Ile nas to będzie kosztować? – zapytał ciemnooki, spoglądając na kolegę, liczącego sumę zakupów malarzy.

– Jak zejdziesz z kontuaru, to ci odpowiem, przyjacielu.

Sasuke wywrócił oczami, ale posłusznie zszedł z lady. W tym samym czasie, do Saia podeszli Naruto oraz Neji wraz Tenten.

– Nie musisz tym razem specjalnie dawać nam zniżki – powiedział Uchiha. – Teraz to Hyuga nam fundują przybory oraz artykuły malarskie. A wszyscy dobrze wiemy, jak bardzo dobroduszny jesteś i jak często zaniżałeś dla nas ceny…

– Jesteście stałymi klientami – mruknął chłopak za ladą. – Takich ludzi się docenia. Równie dobrze, moglibyście zaopatrzać się w bardziej profesjonalne materiały u innych znawców sztuki. W Londynie od groma takich person.

Uzumaki natychmiast zaczął sprzecznie kręcić głową. Kompletnie nie zgadzał się z tezą Saia.

– Nie rozumiesz, że jesteś najlepszy? – burknął blondyn. – Mój drogi, nie znam lepszego sklepu z tak wysokiej klasy artykułami. A przy tym, zawsze ciepło witasz swą klientelę. W centralnej części Londynu nie odnajdziesz takiej sympatyczności u sprzedawców i właścicieli, co tu.

– Zgadzam się z przedmówcą – odrzekł Sasuke. – Wiele już w Londynie zwiedziliśmy, można stwierdzić, że znamy metropolię tego miasta, niczym własną kieszeń…

– Mój wuj też posiadał taki sklepik – wtrąciła Tenten. – Jego samego też irytowała atmosfera w Londynie. Ludzie stali się ostatnio tacy nieprzyjemni wobec siebie… To nie do zniesienia, człowiek powinien być dla człowieka, a nie dla siebie…

Sai dyskretnie pokazał kartkę ze swoimi obliczeniami młodemu Hyudze i uśmiechnął się lekko. Neji bez wahania wyciągnął pieniądze i nawet ich nie licząc, wręczył je chłopakowi. Czarnowłosy zaczął je wertować i nagle, z powiększonymi tęczówkami, wbił pełne zdziwienia spojrzenie w szatyna.

– Za dużo – stwierdził. – Zdecydowanie. Toż to cena za piętnaście tubek farb i komplet drewnianych pędzli. Ja naprawdę nie jestem w stanie tyle przyjąć. Niestety, ale nie.

– To za naszych artystów – wytłumaczył bogacz. – Powiedzmy, że to akt wdzięczności od nas z nadwyżką. Nie akceptuję żadnych sprzeciwów z pana strony.

Uśmiech chłopaka poszerzał się, a on sam schował pieniądze. Dawno nikt tak miło go nie potraktował. Znienacka, przypomniała mu się plotka, którą musiał opowiedzieć zaprzyjaźnionym artystom. Musiał, to nie mogło ich ominąć.

– Ach, Sasuke… Naruto… słyszeliście, cóż to za osobistość zaszczyciła Londyn swą obecnością? – spytał Sai, opierając się łokciem o kontuar.

Uzumaki i Uchiha wymienili spojrzenia i jednocześnie pokręcili przecząco głową.

– Nic nam nie wiadomo… – zaczął błękitnooki.

– Podobnież do naszej dzielnicy przyjechała panna z Irlandii, wprawdzie pochodząca z tej niższej klasy społecznej, aczkolwiek… – w tym miejscu sprzedawca ściszył głos – wielu artystów już ozdobiło płótno jej osobą… Muza niejednego malarza, urodzona modelka.

– Po czym to stwierdzasz, Sai, skoro nigdy jej zapewne na oczy nie widziałeś? – spytał się Sasuke, unosząc kpiąco brwi ku górze.

– Po plotkach, które są tak interesujące, iż trzeba je sprawdzić – stwierdził. – Podobno dziewczyna ta cechuje się nienaturalnym włosami… Hyuga ją znają, prawdopodobnie jeszcze dziś stanie się guwernantką najmłodszej panienki, Hanabi.

Neji spojrzał się ze zdziwieniem na właściciela.

– Czyżbyś mówił o Haruno? – spytał młody spadkobierca. – Sakurze Haruno, siedemnastoletniej pannie, mieszkającej całe życie w Irlandii, która stara się o posadę nauczycielki u wuja Hiashiego i cioteczki Yumi?

– Pojęcia nie mam, po nazwisku wam nie rozpoznam – mruknął. – Wiem tylko tyle, że powinniście, jako artyści, ją wyłapać. Może odmieni wasze życia i stanie się waszą muzą… modelką?

 

 * * *

 

Tymczasem, w wielkiej posiadłości Hyuga panowała kompletna cisza. Głowa rodu, wraz z żoną obecnie przesiadywała w bawialni, przy ciepłodajnym kominku. Co jakiś czas słychać było krzątaninę służby, odbijającą się echem po całym pałacu.  Jedna ze pokojowych pani domu, Yumi Hyugi wkroczyła po cichu do salonu i postawiła przed nią tacę z herbatą, mówiąc:

– Proszę Pani, jakaś dziewczyna przyszła i twierdzi, że do Państwa.

– Przedstawiła się? – zapytała kobieta, odkładając swoją robótkę obok filiżanek.

– Tak … niech sobie przypomnę… Haruno? Tak, na pewno. – wydukała.

– O – ożywił się Hiashi. – Nareszcie. Przyprowadź ja tutaj. Natychmiast.

Kobieta posłusznie się oddaliła, starannie zamykając za sobą drzwi.

Nie długo później ponownie zapukała, a usłyszawszy pozwolenie na wejście, wkroczyła, przytrzymując drzwi gościowi domu. Osóbka ostrożnie wkroczyła do wnętrza, a jej obcasy wybiły zmysłowy, typowo kobiecy stukot. Yumi obdarzyła ją surowym spojrzeniem, starając się wyłapać jak najwięcej detali, dotyczących jej zewnętrznej powłoki.

Dziewczyna ta była młoda. Nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat. Jej postać była smukła i wydawać się mogło, że krucha. Ubrana w niedrogą suknię, w bławatkowym odcieniu, z wyszukanym, wzorem tych kwiatów, pobłyskującym przy każdym ruchu dziewczyny. Sięgała nie dalej, jak do kostek, odsłaniając jej czarne, wiązane buty, na obcasie, lekko umorusane zimowym błotem. Na czubku głowy miała ciemno – niebieski, dziewczęcy kapelusik, ozdobiony czarną siateczką. Bardzo elegancki dodatek. Jednak nie to było ważne. Bowiem zdziwione oczy państwa domu przykuła twarz dziewczyny.

Twarz, blado – trupia. O obojętnym, aczkolwiek uległym wyrazie. Ostre rysy dodawały uroku całości. Jej włosy, w kolorze fuksji, długie do pasa, zaplecione w niedbałego warkocza zwanego kłosem. Oczy, irytująco kontrastujące z włosami, w kolorze pistacjowym. O zimnym i obojętnym odcieniu. Ponętne, malinowe usta zacisnęła w linijkę. Opuściła ręce wzdłuż ciała, pokazując szczupłe nadgarstki i delikatne dłonie z długimi, smukłymi palcami. Czekała w milczeniu na pierwsze słowa jej prawdopodobnych pracodawców.

Pierwsza zaczęła Yumi.

– Więc, może byś się nam przedstawiła?

– Wypadałoby. – dodał Hiashi.

Minęła dłuższa chwila, nim różowowłosa odezwała się cicho.

– Nazywam się Sakura Haruno. Zgłosiłam się do państwa, z ogłoszenia. Podobno szukają państwo guwernantki.

– Tak, to prawda. – odezwał się pan domu. – I pani sądzi, że się nada?

– Śmiem twierdzić, że owszem. Ukończyłam podstawową edukację z wysokimi wynikami i sama miałam guwernantkę, która nauczyła mnie wszystkiego, co potrzebne kobiecie w dzisiejszym świecie, a także całej użytecznej wiedzy, która sprawia, że można nazywać mnie kobietą inteligentną.

– Rozumiem. – powiedziała kobieta i wskazała fotel obok siebie. – Powiedz nam jeszcze, skąd jesteś?

– Więc, pochodzę z Irlandii. Urodziłam się w nadmorskim mieście Bray, w hrabstwie Wicklow. Moi rodzice są lekarzami i z powodu lepszych zarobków przenieśliśmy się z Bray do Londynu. – odparła Sakura i posłusznie usiadła, dziękując jej skinieniem głowy.

– Lekarze, powiadasz? – mruknęła. – Zawsze byłam pełna podziwu dla kobiet lekarzy. A ty, co o tym sądzisz?

– Ja również zawsze byłam bardzo dumna, nazywając się córką takiej matki. – stwierdziła dziwnie przygnębiona Haruno.

– No cóż, wydajesz się być inteligentną i ułożoną dziewczyną – wtrącił mężczyzna, uważnie przyglądając się różowowłosej.

– To prawda. – dodała jego żona, wstając.

Różowowłosa również wstała. Jej twarz nadal pozostawała w profesjonalnie ułożonym spokoju, jednak oczy zdradzały obawę utraty na wejście do lepszego świata. Państwo Hyuga uśmiechnęli się do siebie niewinnie.

– Posiadasz wszystko, co powinna posiadać guwernantka naszej ukochanej córki – zaczął brązowowłosy, podając jej dłoń, którą delikatnie ucałował – więc nie widzę przeciwwskazań dla tego, by cię na nią przyjąć.

– Witamy cię w naszych progach, Sakuro. – dodała kobieta, uśmiechając się szczerzej.

***

Późniejszym popołudniem, nad dotąd zasnutym mgłą i deszczem Londynem wyszło delikatne, tak bardzo upragnione słońce. Świat od razu wydawał się żywszy i piękniejszy, co jednak nie wszystkich cieszyło do końca.

W pięknej posiadłości rodu Hyuga pewna mała dziewczynka wściekała się na cały świat z byle zachcianki. Mała złośnica od rana doprowadzała wszystkich do szału swoją arogancją i humorami. Właśnie miotała się po swojej ogromnej komnacie, gdy do jej drzwi ktoś zapukał.

– Co? – warknęła lodowato, odwracając nerwowo głowę w stronę wejścia.

Niemalże natychmiast, do pokoju wkroczyły dwie kobiety, czyli Sakura Haruno oraz matka owej złośnicy, Yumi.

– Wyrażaj się, młoda damo. – syknęła starsza z kobiet.

– Będę robiła, co będę chciała. – rzekła zuchwale dziewczynka, podchodząc pośpiesznie do przybyszek – Co to za jedna? – wskazała palcem na różowowłosą.

– To jest twoja nowa nauczycielka, Sakura Haruno. – powiedziała rzeczowo matka, a następnie zwróciła się bezpośrednio do guwernantki – Proszę, Sakuro, pozwól że zapoznam cię z moją młodszą córką, Hanabi. To ją weźmiesz pod swoje skrzydła.

– Bardzo mi miło, panienko Hanabi. – rzekła przyjacielskim tonem młoda Haruno, witając się z nią arcy eleganckim skinieniem głowy.

– To ma być ona? – wrzasnęła dziewczynka. – Myślałam, że będzie ktoś z większym doświadczeniem zawodowym, a nie jakaś byle panienka z ulicy.

– Potraktuję to jako komplement. – odparowała dziewczyna.

– Czy wzbudzę w was oburzenie, jeżeli w tej chwili się usunę? Chcielibyśmy z mężem, żebyście się lepiej poznały i zdaje się, że ani on, ani ja nie jesteśmy wam do tego potrzebni. – powiedziała Yumi na jednym tchu, uśmiechając się przepraszająco i opuszczając pomieszczenie.

Przez chwilę trwało nieznaczne milczenie. Obydwie były równie skrępowane i zażenowane obecną sytuacją. W końcu różowowłosa odważyła się podejść do stolika, przy którym były dwa krzesła, kałamarz z gęsim piórem oraz parę arkuszy papieru.  Gdy szła, po pokoju rozchodził się ten sam rytmiczny stukot, co w salonie. Najmłodszą członkinię z Hyugów tak bardzo urzekł ten dźwięk, że nagle straciła cały swój tupet i złość. Stała jak zaczarowana i wpatrywała się swoimi śnieżno białymi oczami w nową dla niej, intrygującą postać.

– Usiądź proszę. – odezwała się Haruno, nawet nie obrzucając ją spojrzeniem.

Dziewczynka, jak gdyby zaczarowana melodią jej głosu podeszła posłusznie i usiadała na równoległym krześle. Tymczasem, różowowłosa notowała coś pośpiesznie na kartce drogiego papieru bardzo chaotycznym aczkolwiek pięknym pismem.

– Co piszesz… Haruno? – zapytała nieśmiało dziewczynka. Kobieta nie przerywając pisania, podniosła na nią wzrok.

– Piszę co już umiesz i co jeszcze powinnaś. – wyjaśniła powoli. – Gdy twoja matka prowadziła mnie tutaj, wyjaśniła mi bardzo dokładnie, czego do tej pory się uczyłaś. Z całym szacunkiem dla ciebie i twoich poprzednich nauczycielek, ale wygląda na to, że nie nauczyłaś się dotąd niczego szczególnego, tym bardziej ci w późniejszym życiu nie potrzebnego chociażby do pochwalenia się wiedzą. Doprawdy, nie rozumiem… na co młodej panience matematyczne twierdzenia greckich filozofów, budowa silnika i inne takie?

– Zawsze to matuli powtarzałam, ale mnie nie słuchała. I tak naprawdę, to nadal nie umiem niczego poza czytaniem, pisaniem i liczeniem na liczydle. – wyznała zawstydzona Hanabi. Różowowłosa uśmiechnęła się na to ciepło.

– I właśnie dlatego tu jestem.

Zanim Sakura skończyła notować i rozmawiać z dziewczynką nastał już wieczór. Wyjątkowo mroźny, więc cała służba tego jakże ogromnego pałacu została postawiona w gotowości godnej wojska. Kazano rozpalić kominki w całej rezydencji, nawet w nieużywanych pokojach, bibliotece i pomieszczeniu dla sług. Rezydencja Hyugów powoli napełniała się ciepłem.

– Haruno? – zagadnęła dziewczynka, kiedy schodziły po schodach na kolację.

– Tak?

– Powiedz mi proszę, czego się będę uczyć? Jestem bardzo zaintrygowana twoją postawą wobec moich wcześniejszych nauczycieli. Nikt nigdy nie przedstawił mi nauki w taki sposób.

– Ech… – westchnęła – Przede wszystkim nauczę cię kaligrafowania. Kobietę poznaje się po charakterze pisma. Nauczymy się również gry na paru instrumentach, jak harfa, skrzypce czy fortepian. Ponadto koniecznie wprawimy cię w tańcu, ponieważ cóż to za dama, która nie umie tańczyć?

– Naprawdę? –zapiszczała szczęśliwa brunetka – Zawsze chciałam tańczyć tak jak Hinata–san. Ona pięknie tańczy i gra nawet na wiolonczeli. Do tego ślicznie śpiewa i maluje. Mam nadzieję, że kiedyś jej dorównam.

– Kto to jest Hinata–san?

– To moja starsza siostra. – wyjaśniła pośpiesznie białooka. – Zaraz ją poznasz.

I rzeczywiście. W czasie gdy wymieniały pomiędzy sobą te zdania, wkroczyły do jednego z najprzestronniejszych i najbogaciej zdobionych pomieszczeń w całym pałacyku – jadalni. Różowowłosą uderzył wręcz przepych i rozmach, jaki było widać po tej komnacie. Wielki żyrandol ozdobiony setkami większych i mniejszych kryształków górował nad ich głowami. Jednak mimo, że był tak ogromny zdawał się być kruchszy od powoli zanikającej pewności siebie Haruno.

– Och – zaczął zupełnie jej obcy mężczyzna, siedzący przy wielkim stole wraz z innymi, również nieznanymi jej personami. – Któż to, mój drogi Neji? Cóż to za piękna zjawa, nawiedziła wasz dom… Ta niewiasta nie może być prawdziwa, przyprawia moje serce o szybszy ton. Oświeć nas.

– Ach, przepraszam was, mości panowie. – zachichotał nerwowo brunet – Przedstawiam wam, Sakurę Haruno. To nowa guwernantka mojej kuzyneczki Hanabi. Zamieszka z nami i weźmie pod swoje skrzydła wiedzę naszej najmłodszej członkini.

– Guwernantka? Tak młoda? – zdziwił się jeszcze inny mężczyzna.

Gdy różowowłosa przeniosła na niego wzrok… nagle poczuła, że zapomniała jak się nazywa. Że to wszystko przestało być ważne. Tylko jego nieziemskie spojrzenie. Lodowate oczy, bez wyrazu, czujnie śledzące jej najdrobniejszy gest.

Zresztą, z nim było podobnie. Sasuke również czuł się jak nigdy w życiu… niepewnie. Nie mógł oderwać wzroku od jej pistacjowych oczu, od pudrowo różowych włosów. To było dla niego nie do zniesienia. Naprawdę, przenigdy w życiu nie czuł takiej magii.

Tymczasem Haruno podeszła do nich niepewnie, nadal nie odrywając wzroku od Uchihy. Opamiętała się dopiero wtedy, gdy intrygujący blondyn złożył jej głęboki ukłon i przedstawił się pokrótce:

– Moja godność, to Naruto Uzumaki. Jestem malarzem wynajętym przez państwa Hyuga do sportretowania całej rodziny razem z moim najlepszym przyjacielem, Sasuke. – wskazał na nadal oniemiałego bruneta.

– Bardzo mi miło panów poznać. – uśmiechnęła się pięknie, gdy Naruto ujął jej drobną dłoń i złożył na niej równie delikatny pocałunek. – Sakura Haruno.

– Uchiha Sasuke – przedstawił się drugi mężczyzna, również całując jej dłoń tyle że… gdy tylko dotknął jej bladej skóry swoimi lodowatymi wargami rozbudziły się w nich pragnienia, jakich nigdy w życiu nie czuli.

Różowowłosa cofnęła się natychmiast, niczym oparzona. Wiedziała, że i on czuje się podobnie. Chociaż… właściwie to jak oni się czuli? Ani ona, ani on nie wiedzieli tego w tamtym momencie. I mimo, że obydwoje główkowali nad tym całą noc nic nie przyszło do głowy. Tylko ten krótki moment, w którym ich spojrzenia skrzyżowały swoje tory. Moment, który przeważył nad całym ich późniejszym życiem.

 

* * *

NO DOBRZE. PRZYZNAJEMY WAM Z Is RACJĘ, ŻE CZĘŚĆ MIAŁA SIĘ POJAWIĆ POD KONIEC LIPCA I BARDZO WAS ZA TO OPÓŹNIENIE PRZEPRASZAMY, ALE PRZECIEŻ SAMI WIECIE JAK TO JEST NIE DOTRZYMYWAĆ TERMINÓW Z POWODU BRAKU CZASU. PRZEPRASZAMY RAZ JESZCZE.

JEDNAK NIE ZMIENIA TO FAKTU, ŻE JUŻ TO PARĘ RAZ PISAŁYŚMY, ALE MOŻEMY RAZ JESZCZE… WSZELKIE PRÓBY POGANIANIA NAS W DODAWANIU KOLEJNYCH ROZDZIAŁÓW SĄ BEZSKUTECZNE!‼ WAS NA PEWNO RÓWNIEŻ IRYTUJĄ KOMENTARZE TYPU „KIEDY NEXT??‼” ITP. WIĘC BARDZO PROSIMY O OSZCZĘDZENIE NAM TEGO I CIERPLIWE POCZEKANIE. WIĘKSZOŚĆ Z WAS PEWNIE TEŻ MA BLOGI I ROZUMIE POŁOŻENIE BLOGERA W ROKU SZKOLNYM (JUŻ NIE WSPOMINAJĄC O TYM, ŻE BARDZO TRUDNO JEST SIĘ TAK WE DWÓJKĘ ZGRAĆ I COŚ RAZEM STWORZYĆ).

PONADTO CIESZY NAS, ŻE JEST JESZCZE KTOŚ KTO ŚLEDZI NASZEGO BLOGA MIMO TEGO NIEKOŃCZENIA JEDNOPARTÓW I NIEDOTRZYMYWANIA TERMINÓW. WIELKIE DZIĘKI DLA WAS WSZYSTKICH :*

POZA TYM, ŻE LICZYMY NA TO, ŻE SPODOBA WAM SIĘ CZĘŚĆ DRUGA „Star crossed” I NA TO, ŻE BĘDZIECIE SOLIDNIE KOMENTOWAĆ TO WSZYSTKO J DO ZOBACZENIA W CZĘŚCI TRZECIEJ!

Is i Cierpiąca.

 

wtorek, 23 lipca 2013

"Star-crossed", część I

STAR CROSSED
CZĘŚĆ I

Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało. Nie mam nawet żadnego pomysłu, by wytłumaczyć nasze zachowanie. To był impuls – gwałtowny przypływ niechcianych emocji. Oboje powiedzieliśmy, co wiedzieliśmy, zdecydowanie za dużo. W sumie, wina powinna leżeć po obu stronach – do tego, że zachowaliśmy się jak niedojrzałe małolaty i ukazaliśmy zupełnie inny, o wiele niższy i bardziej kompromitujący poziom, niż w rzeczywistości reprezentowaliśmy nie było żadnych wątpliwości. Doskonale wiedziałam, że nie powinnam aż tak dać ponieść się swoim uczuciom, ale już po prostu nie utrzymałam tej wiązanki krytycznych słów w swoim wnętrzu, ubliżających jego osobie. O dziwo, gdy pozbyłam jej się z sumienia, nie zrobiło mi się lżej na sercu. Żałowałam, ale moja duma zakazywała wręcz mi go przepraszać. Nie lubiłam tego w sobie.
Mimo wszystko, i tak w tamtym miejscu i w tamtej chwili… nienawidziłam tego gnoja.
Irytujący, dziecinny gówniarz bez jakichkolwiek planów na przyszłość… Jak ja mogłam stracić na kogoś takiego taki szmat czasu? Półtora roku życia zmarnowane… Ta myśl była nie do wytrzymania – kiedy wyobrażasz sobie, że wasze serca, pomimo znaczących różnic charakterów i upodobań, pasują do siebie niczym kawałki rozbitego szkła i nic nie jest w stanie ich rozerwać… To piękne uczucie, prawda? Myślisz, że nic nie może was rozdzielić i nawet, jeśli się kłócicie, czujesz, że jesteście w stanie przezwyciężyć każdy spór… Musiałam się do tego przyznać, rozumowałam dość podobnie. Instytucja miłości w moich oczach wyglądała zupełnie inaczej niż w jego, ale wciąż marzyłam, niemal wiedziałam, że w niczym nam to nie zaszkodzi. Jeszcze niecałe dwa lata temu sądziłam, że należę do osób najszczęśliwszych pod słońcem – nic nie było w stanie zniszczyć mi tego najcudowniejszego wspomnienia w moim umyśle. Jego krucze, zmysłowe oczy, krzyczące z rozpierającej go wewnątrz miłości oraz poczucia szczęścia… Jego ręce, splatające się wraz z moimi dłońmi w jeden nierozerwalny węzeł, symbolizujący prawdziwe uczucie… I te jego usta, szepczące mi prosto do ucha te dwa, magiczne słowa – KOCHAM CIĘ.
Nie spodziewałam się, że tak bardzo przyjdzie mi cierpieć za jego wszystkie numery i głupie, niedojrzałe wyskoki.
Kłótnie pomiędzy ludźmi powinny naprawiać ich relacje oraz łączyć ich serca jeszcze mocniej, niż dotychczas. U nas sytuacja taka rzadko się pojawiała – nasze spory nie dość, że zazwyczaj rozchodziły się o błahostki, nigdy nie budowały naszego związku. Po prostu kończyło się na zwykłym „przepraszam”. I nic więcej. W punktu widzenia osób trzecich, to musiała być dość smutna perspektywa – i rzeczywiście, była. Pospolite przeprosiny, bez żadnego wysiłku, uczucia… To właśnie nasz świat. Czy my byliśmy toksycznym związkiem? Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście, miał wady i zalety, tak jak ja, ale… miara się przebrała. Zdecydowanie i definitywnie.
Tyle razy go prosiłam. Tyle razy mu odpuszczałam. Tyle razy swoje uwagi zachowywałam dla samej siebie.
A teraz, właśnie w tej chwili byliśmy w muzeum historii sztuki. Wśród naszych przyjaciół i znajomych, którzy widzieli w nas parę nieidealną, ale stworzoną dla siebie. I chociaż czasami walczyliśmy o dobrą reputację nas obojga, tutaj wszyscy mogli dostrzec tą nienawiść, cisnącą gromy wprost z naszych oczu. Tak musi być, myślę. Zdałam sobie sprawę, jakie błędy popełniliśmy, co zrobiliśmy źle.
Nie zgodzę się, nie przeproszę, nie wybaczę.
Nie. To już koniec.
Naprawdę koniec.
Tak myślę.
Podeszliśmy grupką do jakiegoś kolejnego obrazu, nie udało mi się jednak wychwycić nazwiska autora w tej bezsensownej paplaninie przewodnika. Z własnej wiedzy jedynie umiałam powiedzieć, że namalował go jakiś impresjonista. Dopiero impresjonizm, pomyślałam, nie przestając piorunując jego osobę wzrokiem. To było zdecydowanie najlepsze zajęcie, jakie miałam do roboty. On musiał przerywać, by podziwiać dzieła sztuki – ja nie. Od kiedy interesowała go sztuka? Nawet nie wspominał nigdy o swoich pasjach! Jak bardzo jego wyznanie miłości było nieszczere, szczeniackie i nieprawdziwe?
– A teraz przejdziemy do kierunku w sztuce, jakim była… – zaczął przewodnik, jeszcze bardziej podekscytowany, niż przy wcześniejszych wystawach malarskich. Niby takie zaangażowanie w swoje pasje i zainteresowania nas, zmęczonych edukacją dziewiętnastolatków, powinny odstraszyć i zniechęcić do tego człowieka. Mimo to, nawet w nim byłam w stanie dostrzec więcej zalet niż w tym gnojku! Chociażby same dobre chęci już mnie do niego przekonywały, a w tamtym… kompletny brak życia! Tylko kumple…
– Niechże pan nam da spokój! – jęknęła niebieskooka blondynka z tyłu, Ino. Tak, moja przyjaciółka. Dobra, wieloletnia, zaufana. – Naprawdę, jeśli pan nie skończy, wezmę ten głupi czerwony młoteczek z tej szklanej gablotki i je…
– Ino, zamknij się – burknął znużony brunet, znany jako Shikamaru Nara. Kolejny kumpel, tym razem jego najlepszy. Chłopak odwrócił się w jej stronę i popatrzył na nią zdenerwowany i z wyrzutami, powiększając swoje oczy.
Dziewczyna spojrzała na niego niezrozumiałym wzrokiem i parsknęła po namyśle:
– No, co ty się na mnie patrzysz, jakbym ci kanapkę obiecała?[1]
Cała wycieczka wpadła w niekontrolowany napad śmiechu, nawet nasz wychowawca, Kakashi Hatake, wykładowca historii sztuki, Sasori Akasuna, oraz jego praktykant, studiujący plastykę, Deidara.  Przybiłyśmy sobie z Ino żółwika, zaś on zaczął coś mamrotać niezrozumiałego pod nosem. W końcu, to z jego przyjaciela śmiała się moja koleżanka. Jeden punkt dla Sakury, zero dla Sasuke.
Wal się, cepie jeden, mruknęłam w myślach.
– Cisza! – warknął przewodnik. – Co za hołota z tych maturzystów? Ludzie, teraz wkraczamy w epokę, skąd mamy jeden z najbardziej tajemniczych obrazów w Londynie, a wy mi o kanapkach! Możecie się zachowywać, jak na dziewiętnastolatków przystało?!
– Nie – burknął krzaczastowłosy blondyn, jeden z moich najlepszych przyjaciół. Lustrował nową gablotę swoimi lazurowymi oczętami, pełnymi życia i radości. Jego tęczówki spojrzały się w górę i przeczytały nurt w sztuce, w który właśnie wkraczaliśmy. – Se-ce-sja.
– Co za bieda intelektualna w tej szkole panuje! – ryknął nasz informator. – Mówiłem już, że w muzeum panuje cisza!
– Ale to pan teraz hałasuje – powiedziałam prosto z mostu, uśmiechając się, niczym cwaniaczek.
– Proszę was, niektórych, tak ja mnie i Saia, to interesuje – odburknął Książę Smętnego Oblicza[2]. Po raz pierwszy odezwał się głośno. – Tracimy czas.
– To traćmy go dalej, mnie się to zajęcie podoba – odparłam zgryźliwie, cmokając ustami prowokacyjnie w powietrzu.
– Sakura, możesz, do jasnej cholery, przytkać jadaczkę? – zapytał zdenerwowany Uchiha, ciskając zawzięcie gromami w moją osobę.
– Sasuke, mógłbyś się przysunąć? – odpowiedziałam mu pytaniem. – Twoja dwumetrowa, wielka postura ogra zasłania mi secesyjne dzieło sztuki, pacanie.
Jego mina była bezcenna.
– Nie mam dwóch metrów, idiotko – spojrzał na mnie spode łba. Tak wściekłego jeszcze nigdy go nie wiedziałam. – Mam metr dziewięćdziesiąt dwa. Jest różnica.
– A ja metr sześćdziesiąt dwa i wciąż dla mnie jesteś dryblasem, debilu – odburknęłam.
Tak… Nieidealna para stworzona dla siebie, jak powiadał Naruto. Teraz chyba cała wycieczka, która miała nas za idealny przepis na trwały związek zdała sobie, że wszystko się kończy. Nawet coś, co było stabilne przez niecałe dwa lata.
Ale, jak powiadają, kiedy coś się kończy, coś się zaczyna.
Miałam nadzieję, że i w tej chwili, z końcem związku z tym ignorantem spotka mnie coś dobrego.

* * *

Nigdy nie spodziewałem się, że spotkam aż tak irytującą i nieobliczalną dziewuchę! Jej bezustanne komentarze dotyczące mnie i tego, co robię od jakiś paru miesięcy były już nie do wytrzymania. Teraz, w obecnej sytuacji nie rozumiem tego, jak mogłem poprosić o chodzenie taką osobę? Głupi ja. Strzelam, że po prostu zakochałem się w niej, nie znając zupełnie jej charakteru, który dopiero z biegiem czasu pokazał mi swoje prawdziwe oblicze. Czyli wredną, egoistyczną i arogancką sukę nieznającą umiaru w krytykowaniu mnie i innych, a niezwracającą i chyba nawet nieświadomą własnych wad, których było zdecydowanie więcej niż zalet.
Jednak mimo wszystko uważam, że ją kocham. Nadal i nieprzerwanie od prawie dwóch lat. Nie twierdzę, że zmarnowałem czas, będąc w związku z Sakurą – wręcz przeciwnie. Czas spędzony z tą dziewczyną był najszczęśliwszym okresem w moim życiu… tak sądzę. I co z tego, że prawie zawsze się kłóciliśmy? Moim zdaniem lepiej jest się kłócić, niż całkowicie nic nie robić. Takie napięcie w związku czasami dobrze robi … chociaż w naszym wypadku było to bardziej szkodliwe niż pożyteczne. Niestety.
A w tej chwili miałem jej ochotę po prostu przywalić. Normalnie. Nie dość, że muszę ją dzisiaj znosić, to jeszcze przeszkadza przewodnikowi, a tym samym i mi. A mnie naprawdę interesowała ta wycieczka. Saia również – widziałem tą pulsującą żyłkę na jego czole i te przymrużone oczy… PIEPRZYĆ MIŁOŚĆ – IRYTUJE MNIE!
Przeszliśmy do kolejnej sali. Tym razem secesja. Mój ulubiony okres w sztuce, szczególnie w malarstwie. Otwierano się na nowe tematy, jak na przykład … kobiety. Dobra, żeby nie było – mi wisiało, co kto maluje, ale tego po prostu do tej pory było mało. Podobało mi się, że ówcześni malarze tak łatwo przystawali na nowości, nie to co w baroku czy gdzie indziej.
Przewodnik podszedł to jednego z najmniejszych obrazów w pomieszczeniu. Na oko może sto na siedemdziesiąt centymetrów. Posłusznie podążyliśmy za nim. Stanąłem z samego boku, ale tak by widzieć jak najlepiej. Żeby tylko znowu nie zasłaniać tej pieprzonej księżniczce. Jednak Haruno, jak na złość stanęła przede mną. Widziałem ten złośliwy uśmiech. Sam również nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Facet odchrząknął i przemówił:
– To jedno z najlepszych dzieł nurtu, jakim jest secesja. Dzieło nosi tytuł „Star–crossed”.  Zostało namalowane w 1903 roku, przez dwóch, wtedy dość amatorskich malarzy – zaczął, a gdy wymienił nazwiska zachłysnąłem się powietrzem. Spojrzałem z obawą na Naruto, który przed chwilą zrobił to samo. – Niestety nie udało się ustalić imienia modelki… – tu wszyscy zwrócili na kobietę oczy. Tym razem to Sakura zachłysnęła się własną śliną. A ja, jako JESZCZE jej chłopak, pomogłem jej łapiąc ją w pasie i jak najdelikatniej klepiąc w plecy.
– Ogarnij się, kobieto. Tu jest zakaz hałasowania. – szepnąłem jej z przekąsem do ucha. Podniosłem odruchowo wzrok na obraz. Zatkało mnie. – Sakura… czy ja o czymś nie wiem?
– O co ci pan chodzi, kurna?! – warknął Sai. – Przyczepił się pan naszej grupy na złość, czy jak?!
– Nie rozumiem… – mruknął.
– Chodzi o to, – zaczęła nagle Sakura, poprawiając swoją mikroskopijną kitę i zagarniając grzywkę za ucho – że to jest Uzumaki Naruto – wskazała na blondyna obok mnie – a to Uchiha Sasuke. – tu wskazała na mnie. Teraz, to facet zachłysnął się powietrzem. W czasie, gdy Hatake i ochroniarz doprowadzali go do stanu użyteczności ja uważnie przyglądałem się kobiecie na obrazie.
Była bardzo podobna do Sakury, co zapewne najbardziej nami wszystkimi wstrząsnęło. Miała długie, proste włosy dokładnie w takim sam odcieniu, co mojej dziewczyny, którymi skutecznie omiatała (zapewne) zakurzoną podłogę.  I te oczy… TAKIE SAME – zielone, przeszywające, w uwodzicielskim wyrazie. Leżała prowokacyjnie na stole, w chrystusowej pozie z założoną nogą na nogę. Jej głowa zwisała bezwładnie w dół, pokazując wychudzone ramiona i obojczyki. Pominę to, że była naga. Kompletnie naga.
 Zarumieniłem się. Nigdy, absolutnie nigdy nie pozwoliliśmy sobie na nic więcej, niż namiętne pocałunki, gdy nikt nie patrzył, udawanie, że wcale nie zwraca się uwagi na to, że to drugi ma na sobie tylko skromny kostium kąpielowy i CO NAJWYŻEJ … fantazjowanie, gdy leżeliśmy wtuleni w siebie. W sumie… to nawet nigdy o tym nie gadaliśmy.
– Nic sobie nie wyobrażaj, Uchiha. – syknęła mi prosto do ucha Sakura. Może i miała tą swoją zaciętą minę, ale widziałem to skrępowanie w jej oczach. Czyżby dzieło pokrywało się z prawdą? Pozwoliłem sobie na łobuzerski uśmiech i stwierdziłem z rozbawieniem:
– Szkoda, bo już się rozkręcałem.
Prychnęła lekceważąco, ale ja wiedziałem, że się speszyła – wiedziałem to! Podeszła do reszty klasy, która zdążyła się już zebrać przy ścianie. Okazało się, że przewodnik zemdlał. Podążyłem za nią.
Z wszechogarniającego nas szmeru i krzątaniny dosłyszałem, że dyrektor muzeum został już poinformowany o niedyspozycji informatora i zaraz do nas przyjdzie. Czekaliśmy cierpliwie, zdawaliśmy się być spokojni. Ale tylko na zewnątrz – w głowie panowała istna kakofonia myśli – o co, do cholery jasnej, chodziło z tym obrazem?! Zerknąłem na Sakurę – była zamyślona. Znałem ją, więc doskonale wiedziałem, o czym myślała. Zastanawiała się, tak samo jak my. Prawda – „Star–crossed”, secesyjne dzieło sztuki należało do tych doskonałych. Mimo to, w tym arcydziele tkwiła intrygująca tajemnica. Sekret, który na nasze nieszczęście i niewiedzę, dotyczył nas wszystkich.
– No, już, już – usłyszeliśmy skrzeczenie jakieś starszej pani. Odwróciliśmy się wszyscy, a nasze oczy wylądowały na, jak się okazało, dyrektorce muzeum.
Zwykła kobieta w podeszłym wieku, co widać było po jej sędziwej, aczkolwiek przyjaznej twarzyczce. Nie mogła mieć więcej niż metr pięćdziesiąt, toteż dosyć ciężko się na nią patrzyło, przynajmniej z mojej perspektywy. Sakura to miała łatwo, znowu. Pomimo swoich lat, jej włosy – siwe i proste – wciąż utrzymywały się swój blask.
– Wnusiu?! – zdziwiła się kobieta.
Zaczęliśmy wzrokiem poszukiwać rzekomej wnuczki kobiety. Szybko zorientowaliśmy się, o kogo chodzi. Oczywiście, o pannę krytykującą! Widać, różowowłosa nie była zadowolona z takiego obrotu spraw.
– Babciu… – wycedziła po cichutku, chowając twarz w dłoniach. – Czy ty aby czasem nie powinnaś być na emeryturze…? Przecież masz osiemdziesiąt…
Staruszka nie dała jej skończyć i popatrzyła na nią spode łba, jakby nie spodziewała się po niej takiego pytania. Wtedy dostrzegłem oczy babuni – dokładnie takie same, jaki Haruno. Najwidoczniej, to u nich rodzinnie.
– Emerytura mi nie służyła, nie służy i nigdy nie będzie. Muzeum to moje życie, skarbie – odpowiedziała kobieta. – Zbyt wiele pracy włożyłam w sztukę, żeby na starość ją porzucać!
I nagle jej inteligentne oczy wylądowały na mnie. Po moich plecach przeszedł dreszcz grozy – chociaż Sakura zapewne nie opowiadała babci o swoim strasznym, tępym i beznadziejnym chłopaku, obawiałem się. Kolejna Haruno, która mnie nie polubi, pomyślałem. Aż tu znienacka…
– MÓJ BOŻE! KTO TY JESTEŚ?!  JAK SIĘ NAZYWASZ?! – wybuchła, lawina jej pytań nie ustępowała. Spojrzała najpierw na mnie, a ja stanąłem jak wryty. Potem zmierzyła swym nieustępliwym wzrokiem Naruto. – KIM WY JESTEŚCIE?! – krzyczała jak opętana.
– Pani dyrektor, proszę się uspokoić – próbował opanować kobietę jeden z ochroniarzy. – To przecież zwykłe nastolatki z liceum na wycieczce…
– Jak się nazywacie?! – zapytała, jak gdyby nigdy nic, trochę spokojniej.
– Sasuke Uchiha i Naruto Uzumaki, babciu – odpowiedziała moja dziewczyna, wyprzedzając naszą dwójkę.
Staruszka ponownie wytrzeszczyła swe ciągle młode i pełne życia oczęta. Przełknęła głośno ślinę i wzięła duży haust powietrza.
– Jak autorzy „Star–crossed”… czyżby deja vu?
– Jakie deja vu, do cholery?! – sarknęła Sakura. – Babciu, o co chodzi?! Co tu jest grane?
Kobieta westchnęła.
– To nie jest historia, którą można opowiedzieć w piętnaście minut… – odparła. – Nie powinnam wam o niej opowiadać, ale minęło dziewięćdziesiąt dziewięć lat… Ciociu, mam nadzieję że mnie za to nie skarcisz – mruknęła pod nosem.
Wymieniliśmy spojrzenia. Już zapomniałem o złości, jaką żywiłem do różowowłosej. Teraz czekałem tylko na wyjaśnienie całej tej sytuacji. Jeśli ta sprawa miała okazać się okrutnym żartem, zorganizowanym za karę przez przewodnika, to do śmiesznych on nie należał.
Usiedliśmy w czwórkę na jednej z muzealnych ławeczek. To wszystko działo się cholernie szybko. To nieprawdopodobne, ale… intrygujące. Byłem ciekawy tej historii, ale jeszcze bardziej tego, czemu kobieta pozująca wygląda jak Sakura.
Staruszka spoczęła naprzeciwko nas, opierając się o ścianę. U nas zaś, Naruto usiadł pomiędzy nami – w sumie, bardzo dobrze. Ani ja, ani ona nie chcieliśmy przebywać blisko siebie.
– Może… najpierw mi opowiecie, kim jesteście? – zapytała babcia. – To bardzo istotne w tej opowieści.
Uzumaki od razu wyrwał się do odpowiedzi. Uwielbiał mówić o sobie – mój najlepszy, troszkę nierozgarnięty przyjaciel.
– Jestem Naruto Uzumaki – niemalże krzyknął. – Kim jestem? Nastolatkiem, którego nazwisko za parę lat będą znali wszyscy!
– Ty wizjonerze jeden… – mruknęła żartobliwie Sakura.
– Ja jestem Sasuke – oznajmiłem. – I to w sumie chyba tyle o mnie… A, jestem chłopakiem pańskiej wnuczki.
– Nie bój się, po tej wycieczce ten związek będzie jedynie przeszłością – burknęła Haruno.
Kobieta roześmiała się.
– Oj, nie przesadzajcie, każdy spór się da zażegnać…
– Właśnie! – parsknął blondyn. – Pani Babunio, zgadzam się z tobą! Ma Babunia absolutną rację!
Staruszka najwidoczniej okazała się babcią nowoczesną i bez żadnych oporów przybiła symbolicznego żółwika z Naruto. Nawet nie musiała się pytać, o co mu chodzi, gdy wyciągnął zaciekniętą piąstkę w jej kierunku.
– Nie byłbym tego taki pewny – odparłem.
– Jedyna kwestia w której się chyba zgadzamy, pacanie – odpowiedziała Sakura.
Uzumaki popatrzył na naszą dwójkę nieprzychylnym wzrokiem. Staruszka wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Tak, znowu.
– Wiecie, że modelka, która pozowała do „Star-crossed” miała burzliwy romans z malarzem Uchihą? A, i miała na imię Sakura. Sakura Haruno – zaczęła tłumaczyć osiemdziesięciolatka. – To właśnie po mojej ciotuni masz imię, słoneczko…
Kolejny koszmarny fakt, którego nie byłem w stanie znieść.
– No, i co dalej? – zapytał zaciekawiony niebieskooki. Chyba tylko jego tak naprawdę ciekawiła ta historia. Ja i moja dziewczyna chcieliśmy tylko wiedzieć, dlaczego tak się dzieje, co mamy wspólnego z tym obrazem.
– Ostrzegę was tylko – na twarzy kobiety natychmiast pojawiła się poważna mina. – Nie jest to opowieść, kończąca się XXI-wiecznym happy-end’em. I powiem wam jedno – tu swe słowa skierowała do mnie i Sakury. – Jeśli teraz jesteście skłóceni, sprawię, że już nigdy nie będziecie chcieli się rozstać…
– Babciu – wycedziła różowowłosa. – Nie jesteś cudotwórczynią.
– Ja nie – przyznała. – Ale życie toczy się pewnym wzorem… W ich życiu wzór zakończył się dramatycznie… Ale nawet największy dramat jest w stanie ocalić coś, co jest na krawędzi upadku… I ja wam obiecuję… tak będzie z wami… A wszystko zaczęło się w grudniu 1903 roku… .

Od autorek: Pierwsza część tej jednopartówki zakończona! Następna prawdopodobnie ukaże się jeszcze w lipcu. Liczymy, że wam się spodoba, gdyż same uważamy, że pomysł jest dosyć ciekawy i intrygujący. O, i komentujcie!
Do następego!




[1] Cytat z życia wzięty – lekcja historii sztuki (xD). Co za ironia, nieprawdaż?
[2] Przezwisko z życia wzięte – pseudonim mężczyzny, znanego szerzej, jako Rycerz Smętnego Oblicza, Książę Smętności, vel. Smętny. To on, ze względu na swój zawód, zaszczepił w nas pasję do tego kierunku w sztuce, jakim jest secesja.