wtorek, 23 lipca 2013

"Star-crossed", część I

STAR CROSSED
CZĘŚĆ I

Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało. Nie mam nawet żadnego pomysłu, by wytłumaczyć nasze zachowanie. To był impuls – gwałtowny przypływ niechcianych emocji. Oboje powiedzieliśmy, co wiedzieliśmy, zdecydowanie za dużo. W sumie, wina powinna leżeć po obu stronach – do tego, że zachowaliśmy się jak niedojrzałe małolaty i ukazaliśmy zupełnie inny, o wiele niższy i bardziej kompromitujący poziom, niż w rzeczywistości reprezentowaliśmy nie było żadnych wątpliwości. Doskonale wiedziałam, że nie powinnam aż tak dać ponieść się swoim uczuciom, ale już po prostu nie utrzymałam tej wiązanki krytycznych słów w swoim wnętrzu, ubliżających jego osobie. O dziwo, gdy pozbyłam jej się z sumienia, nie zrobiło mi się lżej na sercu. Żałowałam, ale moja duma zakazywała wręcz mi go przepraszać. Nie lubiłam tego w sobie.
Mimo wszystko, i tak w tamtym miejscu i w tamtej chwili… nienawidziłam tego gnoja.
Irytujący, dziecinny gówniarz bez jakichkolwiek planów na przyszłość… Jak ja mogłam stracić na kogoś takiego taki szmat czasu? Półtora roku życia zmarnowane… Ta myśl była nie do wytrzymania – kiedy wyobrażasz sobie, że wasze serca, pomimo znaczących różnic charakterów i upodobań, pasują do siebie niczym kawałki rozbitego szkła i nic nie jest w stanie ich rozerwać… To piękne uczucie, prawda? Myślisz, że nic nie może was rozdzielić i nawet, jeśli się kłócicie, czujesz, że jesteście w stanie przezwyciężyć każdy spór… Musiałam się do tego przyznać, rozumowałam dość podobnie. Instytucja miłości w moich oczach wyglądała zupełnie inaczej niż w jego, ale wciąż marzyłam, niemal wiedziałam, że w niczym nam to nie zaszkodzi. Jeszcze niecałe dwa lata temu sądziłam, że należę do osób najszczęśliwszych pod słońcem – nic nie było w stanie zniszczyć mi tego najcudowniejszego wspomnienia w moim umyśle. Jego krucze, zmysłowe oczy, krzyczące z rozpierającej go wewnątrz miłości oraz poczucia szczęścia… Jego ręce, splatające się wraz z moimi dłońmi w jeden nierozerwalny węzeł, symbolizujący prawdziwe uczucie… I te jego usta, szepczące mi prosto do ucha te dwa, magiczne słowa – KOCHAM CIĘ.
Nie spodziewałam się, że tak bardzo przyjdzie mi cierpieć za jego wszystkie numery i głupie, niedojrzałe wyskoki.
Kłótnie pomiędzy ludźmi powinny naprawiać ich relacje oraz łączyć ich serca jeszcze mocniej, niż dotychczas. U nas sytuacja taka rzadko się pojawiała – nasze spory nie dość, że zazwyczaj rozchodziły się o błahostki, nigdy nie budowały naszego związku. Po prostu kończyło się na zwykłym „przepraszam”. I nic więcej. W punktu widzenia osób trzecich, to musiała być dość smutna perspektywa – i rzeczywiście, była. Pospolite przeprosiny, bez żadnego wysiłku, uczucia… To właśnie nasz świat. Czy my byliśmy toksycznym związkiem? Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście, miał wady i zalety, tak jak ja, ale… miara się przebrała. Zdecydowanie i definitywnie.
Tyle razy go prosiłam. Tyle razy mu odpuszczałam. Tyle razy swoje uwagi zachowywałam dla samej siebie.
A teraz, właśnie w tej chwili byliśmy w muzeum historii sztuki. Wśród naszych przyjaciół i znajomych, którzy widzieli w nas parę nieidealną, ale stworzoną dla siebie. I chociaż czasami walczyliśmy o dobrą reputację nas obojga, tutaj wszyscy mogli dostrzec tą nienawiść, cisnącą gromy wprost z naszych oczu. Tak musi być, myślę. Zdałam sobie sprawę, jakie błędy popełniliśmy, co zrobiliśmy źle.
Nie zgodzę się, nie przeproszę, nie wybaczę.
Nie. To już koniec.
Naprawdę koniec.
Tak myślę.
Podeszliśmy grupką do jakiegoś kolejnego obrazu, nie udało mi się jednak wychwycić nazwiska autora w tej bezsensownej paplaninie przewodnika. Z własnej wiedzy jedynie umiałam powiedzieć, że namalował go jakiś impresjonista. Dopiero impresjonizm, pomyślałam, nie przestając piorunując jego osobę wzrokiem. To było zdecydowanie najlepsze zajęcie, jakie miałam do roboty. On musiał przerywać, by podziwiać dzieła sztuki – ja nie. Od kiedy interesowała go sztuka? Nawet nie wspominał nigdy o swoich pasjach! Jak bardzo jego wyznanie miłości było nieszczere, szczeniackie i nieprawdziwe?
– A teraz przejdziemy do kierunku w sztuce, jakim była… – zaczął przewodnik, jeszcze bardziej podekscytowany, niż przy wcześniejszych wystawach malarskich. Niby takie zaangażowanie w swoje pasje i zainteresowania nas, zmęczonych edukacją dziewiętnastolatków, powinny odstraszyć i zniechęcić do tego człowieka. Mimo to, nawet w nim byłam w stanie dostrzec więcej zalet niż w tym gnojku! Chociażby same dobre chęci już mnie do niego przekonywały, a w tamtym… kompletny brak życia! Tylko kumple…
– Niechże pan nam da spokój! – jęknęła niebieskooka blondynka z tyłu, Ino. Tak, moja przyjaciółka. Dobra, wieloletnia, zaufana. – Naprawdę, jeśli pan nie skończy, wezmę ten głupi czerwony młoteczek z tej szklanej gablotki i je…
– Ino, zamknij się – burknął znużony brunet, znany jako Shikamaru Nara. Kolejny kumpel, tym razem jego najlepszy. Chłopak odwrócił się w jej stronę i popatrzył na nią zdenerwowany i z wyrzutami, powiększając swoje oczy.
Dziewczyna spojrzała na niego niezrozumiałym wzrokiem i parsknęła po namyśle:
– No, co ty się na mnie patrzysz, jakbym ci kanapkę obiecała?[1]
Cała wycieczka wpadła w niekontrolowany napad śmiechu, nawet nasz wychowawca, Kakashi Hatake, wykładowca historii sztuki, Sasori Akasuna, oraz jego praktykant, studiujący plastykę, Deidara.  Przybiłyśmy sobie z Ino żółwika, zaś on zaczął coś mamrotać niezrozumiałego pod nosem. W końcu, to z jego przyjaciela śmiała się moja koleżanka. Jeden punkt dla Sakury, zero dla Sasuke.
Wal się, cepie jeden, mruknęłam w myślach.
– Cisza! – warknął przewodnik. – Co za hołota z tych maturzystów? Ludzie, teraz wkraczamy w epokę, skąd mamy jeden z najbardziej tajemniczych obrazów w Londynie, a wy mi o kanapkach! Możecie się zachowywać, jak na dziewiętnastolatków przystało?!
– Nie – burknął krzaczastowłosy blondyn, jeden z moich najlepszych przyjaciół. Lustrował nową gablotę swoimi lazurowymi oczętami, pełnymi życia i radości. Jego tęczówki spojrzały się w górę i przeczytały nurt w sztuce, w który właśnie wkraczaliśmy. – Se-ce-sja.
– Co za bieda intelektualna w tej szkole panuje! – ryknął nasz informator. – Mówiłem już, że w muzeum panuje cisza!
– Ale to pan teraz hałasuje – powiedziałam prosto z mostu, uśmiechając się, niczym cwaniaczek.
– Proszę was, niektórych, tak ja mnie i Saia, to interesuje – odburknął Książę Smętnego Oblicza[2]. Po raz pierwszy odezwał się głośno. – Tracimy czas.
– To traćmy go dalej, mnie się to zajęcie podoba – odparłam zgryźliwie, cmokając ustami prowokacyjnie w powietrzu.
– Sakura, możesz, do jasnej cholery, przytkać jadaczkę? – zapytał zdenerwowany Uchiha, ciskając zawzięcie gromami w moją osobę.
– Sasuke, mógłbyś się przysunąć? – odpowiedziałam mu pytaniem. – Twoja dwumetrowa, wielka postura ogra zasłania mi secesyjne dzieło sztuki, pacanie.
Jego mina była bezcenna.
– Nie mam dwóch metrów, idiotko – spojrzał na mnie spode łba. Tak wściekłego jeszcze nigdy go nie wiedziałam. – Mam metr dziewięćdziesiąt dwa. Jest różnica.
– A ja metr sześćdziesiąt dwa i wciąż dla mnie jesteś dryblasem, debilu – odburknęłam.
Tak… Nieidealna para stworzona dla siebie, jak powiadał Naruto. Teraz chyba cała wycieczka, która miała nas za idealny przepis na trwały związek zdała sobie, że wszystko się kończy. Nawet coś, co było stabilne przez niecałe dwa lata.
Ale, jak powiadają, kiedy coś się kończy, coś się zaczyna.
Miałam nadzieję, że i w tej chwili, z końcem związku z tym ignorantem spotka mnie coś dobrego.

* * *

Nigdy nie spodziewałem się, że spotkam aż tak irytującą i nieobliczalną dziewuchę! Jej bezustanne komentarze dotyczące mnie i tego, co robię od jakiś paru miesięcy były już nie do wytrzymania. Teraz, w obecnej sytuacji nie rozumiem tego, jak mogłem poprosić o chodzenie taką osobę? Głupi ja. Strzelam, że po prostu zakochałem się w niej, nie znając zupełnie jej charakteru, który dopiero z biegiem czasu pokazał mi swoje prawdziwe oblicze. Czyli wredną, egoistyczną i arogancką sukę nieznającą umiaru w krytykowaniu mnie i innych, a niezwracającą i chyba nawet nieświadomą własnych wad, których było zdecydowanie więcej niż zalet.
Jednak mimo wszystko uważam, że ją kocham. Nadal i nieprzerwanie od prawie dwóch lat. Nie twierdzę, że zmarnowałem czas, będąc w związku z Sakurą – wręcz przeciwnie. Czas spędzony z tą dziewczyną był najszczęśliwszym okresem w moim życiu… tak sądzę. I co z tego, że prawie zawsze się kłóciliśmy? Moim zdaniem lepiej jest się kłócić, niż całkowicie nic nie robić. Takie napięcie w związku czasami dobrze robi … chociaż w naszym wypadku było to bardziej szkodliwe niż pożyteczne. Niestety.
A w tej chwili miałem jej ochotę po prostu przywalić. Normalnie. Nie dość, że muszę ją dzisiaj znosić, to jeszcze przeszkadza przewodnikowi, a tym samym i mi. A mnie naprawdę interesowała ta wycieczka. Saia również – widziałem tą pulsującą żyłkę na jego czole i te przymrużone oczy… PIEPRZYĆ MIŁOŚĆ – IRYTUJE MNIE!
Przeszliśmy do kolejnej sali. Tym razem secesja. Mój ulubiony okres w sztuce, szczególnie w malarstwie. Otwierano się na nowe tematy, jak na przykład … kobiety. Dobra, żeby nie było – mi wisiało, co kto maluje, ale tego po prostu do tej pory było mało. Podobało mi się, że ówcześni malarze tak łatwo przystawali na nowości, nie to co w baroku czy gdzie indziej.
Przewodnik podszedł to jednego z najmniejszych obrazów w pomieszczeniu. Na oko może sto na siedemdziesiąt centymetrów. Posłusznie podążyliśmy za nim. Stanąłem z samego boku, ale tak by widzieć jak najlepiej. Żeby tylko znowu nie zasłaniać tej pieprzonej księżniczce. Jednak Haruno, jak na złość stanęła przede mną. Widziałem ten złośliwy uśmiech. Sam również nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Facet odchrząknął i przemówił:
– To jedno z najlepszych dzieł nurtu, jakim jest secesja. Dzieło nosi tytuł „Star–crossed”.  Zostało namalowane w 1903 roku, przez dwóch, wtedy dość amatorskich malarzy – zaczął, a gdy wymienił nazwiska zachłysnąłem się powietrzem. Spojrzałem z obawą na Naruto, który przed chwilą zrobił to samo. – Niestety nie udało się ustalić imienia modelki… – tu wszyscy zwrócili na kobietę oczy. Tym razem to Sakura zachłysnęła się własną śliną. A ja, jako JESZCZE jej chłopak, pomogłem jej łapiąc ją w pasie i jak najdelikatniej klepiąc w plecy.
– Ogarnij się, kobieto. Tu jest zakaz hałasowania. – szepnąłem jej z przekąsem do ucha. Podniosłem odruchowo wzrok na obraz. Zatkało mnie. – Sakura… czy ja o czymś nie wiem?
– O co ci pan chodzi, kurna?! – warknął Sai. – Przyczepił się pan naszej grupy na złość, czy jak?!
– Nie rozumiem… – mruknął.
– Chodzi o to, – zaczęła nagle Sakura, poprawiając swoją mikroskopijną kitę i zagarniając grzywkę za ucho – że to jest Uzumaki Naruto – wskazała na blondyna obok mnie – a to Uchiha Sasuke. – tu wskazała na mnie. Teraz, to facet zachłysnął się powietrzem. W czasie, gdy Hatake i ochroniarz doprowadzali go do stanu użyteczności ja uważnie przyglądałem się kobiecie na obrazie.
Była bardzo podobna do Sakury, co zapewne najbardziej nami wszystkimi wstrząsnęło. Miała długie, proste włosy dokładnie w takim sam odcieniu, co mojej dziewczyny, którymi skutecznie omiatała (zapewne) zakurzoną podłogę.  I te oczy… TAKIE SAME – zielone, przeszywające, w uwodzicielskim wyrazie. Leżała prowokacyjnie na stole, w chrystusowej pozie z założoną nogą na nogę. Jej głowa zwisała bezwładnie w dół, pokazując wychudzone ramiona i obojczyki. Pominę to, że była naga. Kompletnie naga.
 Zarumieniłem się. Nigdy, absolutnie nigdy nie pozwoliliśmy sobie na nic więcej, niż namiętne pocałunki, gdy nikt nie patrzył, udawanie, że wcale nie zwraca się uwagi na to, że to drugi ma na sobie tylko skromny kostium kąpielowy i CO NAJWYŻEJ … fantazjowanie, gdy leżeliśmy wtuleni w siebie. W sumie… to nawet nigdy o tym nie gadaliśmy.
– Nic sobie nie wyobrażaj, Uchiha. – syknęła mi prosto do ucha Sakura. Może i miała tą swoją zaciętą minę, ale widziałem to skrępowanie w jej oczach. Czyżby dzieło pokrywało się z prawdą? Pozwoliłem sobie na łobuzerski uśmiech i stwierdziłem z rozbawieniem:
– Szkoda, bo już się rozkręcałem.
Prychnęła lekceważąco, ale ja wiedziałem, że się speszyła – wiedziałem to! Podeszła do reszty klasy, która zdążyła się już zebrać przy ścianie. Okazało się, że przewodnik zemdlał. Podążyłem za nią.
Z wszechogarniającego nas szmeru i krzątaniny dosłyszałem, że dyrektor muzeum został już poinformowany o niedyspozycji informatora i zaraz do nas przyjdzie. Czekaliśmy cierpliwie, zdawaliśmy się być spokojni. Ale tylko na zewnątrz – w głowie panowała istna kakofonia myśli – o co, do cholery jasnej, chodziło z tym obrazem?! Zerknąłem na Sakurę – była zamyślona. Znałem ją, więc doskonale wiedziałem, o czym myślała. Zastanawiała się, tak samo jak my. Prawda – „Star–crossed”, secesyjne dzieło sztuki należało do tych doskonałych. Mimo to, w tym arcydziele tkwiła intrygująca tajemnica. Sekret, który na nasze nieszczęście i niewiedzę, dotyczył nas wszystkich.
– No, już, już – usłyszeliśmy skrzeczenie jakieś starszej pani. Odwróciliśmy się wszyscy, a nasze oczy wylądowały na, jak się okazało, dyrektorce muzeum.
Zwykła kobieta w podeszłym wieku, co widać było po jej sędziwej, aczkolwiek przyjaznej twarzyczce. Nie mogła mieć więcej niż metr pięćdziesiąt, toteż dosyć ciężko się na nią patrzyło, przynajmniej z mojej perspektywy. Sakura to miała łatwo, znowu. Pomimo swoich lat, jej włosy – siwe i proste – wciąż utrzymywały się swój blask.
– Wnusiu?! – zdziwiła się kobieta.
Zaczęliśmy wzrokiem poszukiwać rzekomej wnuczki kobiety. Szybko zorientowaliśmy się, o kogo chodzi. Oczywiście, o pannę krytykującą! Widać, różowowłosa nie była zadowolona z takiego obrotu spraw.
– Babciu… – wycedziła po cichutku, chowając twarz w dłoniach. – Czy ty aby czasem nie powinnaś być na emeryturze…? Przecież masz osiemdziesiąt…
Staruszka nie dała jej skończyć i popatrzyła na nią spode łba, jakby nie spodziewała się po niej takiego pytania. Wtedy dostrzegłem oczy babuni – dokładnie takie same, jaki Haruno. Najwidoczniej, to u nich rodzinnie.
– Emerytura mi nie służyła, nie służy i nigdy nie będzie. Muzeum to moje życie, skarbie – odpowiedziała kobieta. – Zbyt wiele pracy włożyłam w sztukę, żeby na starość ją porzucać!
I nagle jej inteligentne oczy wylądowały na mnie. Po moich plecach przeszedł dreszcz grozy – chociaż Sakura zapewne nie opowiadała babci o swoim strasznym, tępym i beznadziejnym chłopaku, obawiałem się. Kolejna Haruno, która mnie nie polubi, pomyślałem. Aż tu znienacka…
– MÓJ BOŻE! KTO TY JESTEŚ?!  JAK SIĘ NAZYWASZ?! – wybuchła, lawina jej pytań nie ustępowała. Spojrzała najpierw na mnie, a ja stanąłem jak wryty. Potem zmierzyła swym nieustępliwym wzrokiem Naruto. – KIM WY JESTEŚCIE?! – krzyczała jak opętana.
– Pani dyrektor, proszę się uspokoić – próbował opanować kobietę jeden z ochroniarzy. – To przecież zwykłe nastolatki z liceum na wycieczce…
– Jak się nazywacie?! – zapytała, jak gdyby nigdy nic, trochę spokojniej.
– Sasuke Uchiha i Naruto Uzumaki, babciu – odpowiedziała moja dziewczyna, wyprzedzając naszą dwójkę.
Staruszka ponownie wytrzeszczyła swe ciągle młode i pełne życia oczęta. Przełknęła głośno ślinę i wzięła duży haust powietrza.
– Jak autorzy „Star–crossed”… czyżby deja vu?
– Jakie deja vu, do cholery?! – sarknęła Sakura. – Babciu, o co chodzi?! Co tu jest grane?
Kobieta westchnęła.
– To nie jest historia, którą można opowiedzieć w piętnaście minut… – odparła. – Nie powinnam wam o niej opowiadać, ale minęło dziewięćdziesiąt dziewięć lat… Ciociu, mam nadzieję że mnie za to nie skarcisz – mruknęła pod nosem.
Wymieniliśmy spojrzenia. Już zapomniałem o złości, jaką żywiłem do różowowłosej. Teraz czekałem tylko na wyjaśnienie całej tej sytuacji. Jeśli ta sprawa miała okazać się okrutnym żartem, zorganizowanym za karę przez przewodnika, to do śmiesznych on nie należał.
Usiedliśmy w czwórkę na jednej z muzealnych ławeczek. To wszystko działo się cholernie szybko. To nieprawdopodobne, ale… intrygujące. Byłem ciekawy tej historii, ale jeszcze bardziej tego, czemu kobieta pozująca wygląda jak Sakura.
Staruszka spoczęła naprzeciwko nas, opierając się o ścianę. U nas zaś, Naruto usiadł pomiędzy nami – w sumie, bardzo dobrze. Ani ja, ani ona nie chcieliśmy przebywać blisko siebie.
– Może… najpierw mi opowiecie, kim jesteście? – zapytała babcia. – To bardzo istotne w tej opowieści.
Uzumaki od razu wyrwał się do odpowiedzi. Uwielbiał mówić o sobie – mój najlepszy, troszkę nierozgarnięty przyjaciel.
– Jestem Naruto Uzumaki – niemalże krzyknął. – Kim jestem? Nastolatkiem, którego nazwisko za parę lat będą znali wszyscy!
– Ty wizjonerze jeden… – mruknęła żartobliwie Sakura.
– Ja jestem Sasuke – oznajmiłem. – I to w sumie chyba tyle o mnie… A, jestem chłopakiem pańskiej wnuczki.
– Nie bój się, po tej wycieczce ten związek będzie jedynie przeszłością – burknęła Haruno.
Kobieta roześmiała się.
– Oj, nie przesadzajcie, każdy spór się da zażegnać…
– Właśnie! – parsknął blondyn. – Pani Babunio, zgadzam się z tobą! Ma Babunia absolutną rację!
Staruszka najwidoczniej okazała się babcią nowoczesną i bez żadnych oporów przybiła symbolicznego żółwika z Naruto. Nawet nie musiała się pytać, o co mu chodzi, gdy wyciągnął zaciekniętą piąstkę w jej kierunku.
– Nie byłbym tego taki pewny – odparłem.
– Jedyna kwestia w której się chyba zgadzamy, pacanie – odpowiedziała Sakura.
Uzumaki popatrzył na naszą dwójkę nieprzychylnym wzrokiem. Staruszka wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Tak, znowu.
– Wiecie, że modelka, która pozowała do „Star-crossed” miała burzliwy romans z malarzem Uchihą? A, i miała na imię Sakura. Sakura Haruno – zaczęła tłumaczyć osiemdziesięciolatka. – To właśnie po mojej ciotuni masz imię, słoneczko…
Kolejny koszmarny fakt, którego nie byłem w stanie znieść.
– No, i co dalej? – zapytał zaciekawiony niebieskooki. Chyba tylko jego tak naprawdę ciekawiła ta historia. Ja i moja dziewczyna chcieliśmy tylko wiedzieć, dlaczego tak się dzieje, co mamy wspólnego z tym obrazem.
– Ostrzegę was tylko – na twarzy kobiety natychmiast pojawiła się poważna mina. – Nie jest to opowieść, kończąca się XXI-wiecznym happy-end’em. I powiem wam jedno – tu swe słowa skierowała do mnie i Sakury. – Jeśli teraz jesteście skłóceni, sprawię, że już nigdy nie będziecie chcieli się rozstać…
– Babciu – wycedziła różowowłosa. – Nie jesteś cudotwórczynią.
– Ja nie – przyznała. – Ale życie toczy się pewnym wzorem… W ich życiu wzór zakończył się dramatycznie… Ale nawet największy dramat jest w stanie ocalić coś, co jest na krawędzi upadku… I ja wam obiecuję… tak będzie z wami… A wszystko zaczęło się w grudniu 1903 roku… .

Od autorek: Pierwsza część tej jednopartówki zakończona! Następna prawdopodobnie ukaże się jeszcze w lipcu. Liczymy, że wam się spodoba, gdyż same uważamy, że pomysł jest dosyć ciekawy i intrygujący. O, i komentujcie!
Do następego!




[1] Cytat z życia wzięty – lekcja historii sztuki (xD). Co za ironia, nieprawdaż?
[2] Przezwisko z życia wzięte – pseudonim mężczyzny, znanego szerzej, jako Rycerz Smętnego Oblicza, Książę Smętności, vel. Smętny. To on, ze względu na swój zawód, zaszczepił w nas pasję do tego kierunku w sztuce, jakim jest secesja. 

wtorek, 2 lipca 2013

UWAGA!!!!!

EKHEM ... otóż, mamy parę speaw do ogarnięcia i wytłumaczenia.
JEDNOPARTY:
1. Blog nie jest zawieszony, ale zrozumcie, że dla niektórych z naszego pokolenia edukacja i kształcenie mają jeszcze znaczenie. Poza tym, każdy ma swoje życie osobiste.
2. Co do opublikowanych jednopartówek lub raczej ich części zostaną kiedyś skończone jednak na razie nie mamy tego w planach i prosze nas nie popędzać, bo to i tak nic nie da.
3. Od następnego tygodnia komentarze typu SPAM będą usuwane, żeby nie było OSTRZEGAMY.
4. W lipcu opublikowana będzie nowa, 5-częściowa jednopartówka autorstwa nas obydwu. Sądzimy, że przypadnie wam do gustu bardziej niż poprzednie, więc życzymy miłego czytania :)

ISABEL I CIERPIĄCA